Less Touristy Italy
Eat, Discover, Explore

A blog for those who don't like beathen paths.
Molise w styczniu

Molise w styczniu: 2 dni zimą w najmniej znanym regionie Włoch

Kto odwiedza Molise w styczniu? Prawie nikt, bo (może z wyjątkiem Termoli i Campobasso) właściwie mało kto w ogóle odwiedza Molise. A to błąd. W dwa dni w tym najmniejszym regionie Włoch odkryłam góry bez żywej duszy, turkusowe wodospady otoczone bardzo zieloną zielenią i bajkowo-widmowe miasteczka.

Dzień 1: Campitello Matese, Cascate Rio i Castelpetroso


Campitello Matese w Campobasso

W drodze do Molise zatrzymaliśmy się na kilka godzin w Campitello Matese. To popularny przez cały rok – zimą szczególnie oblegany – ośrodek narciarski.

Tak się składa (kto ma włoskiego partnera, to zrozumie), że rzadko kiedy wyruszamy o zaplanowanym czasie i często docieramy na miejsce w porze lunchu. I to ma tę zaletę, że dużo miejsc jest pustych – dla Włochów czas posiłków to czas święty i wszyscy idą jeść. Restauracje są pełne, przestrzenie bezludne. Tak samo było z Campitello; mogliśmy cieszyć się górami bez tłumów narciarzy czy saneczkarzy. Do Campitello przyjechaliśmy z powodu śniegu, więc nie zawracaliśmy sobie głowy zabytkami miasta (ponoć jakieś tam są).

 

 

Pogoda była słoneczna i bezwietrzna, idealna na prawie trzygodzinny spacer po dość głębokim śniegu. Spacer to duże słowo, bo co chwila zapadaliśmy się po kolana w biały puch. A jak znudziło się nam tak intensywne spalanie kalorii, szwędaliśmy się po udeptanych trasach. Poza tym ulepiliśmy bałwana i – jako jedyni dorośli – zjeżdżaliśmy z górki na sankach, które, podobnie jak inny sprzęt, można wypożyczyć lub kupić na miejscu.

Nawet jeśli nie jeździsz na nartach, Campitello Matese zimą to całkiem przyzwoite miejsce na zimowy wypoczynek we Wloszech: podziwianie śniegu, siedzenie w kawiarni, fotografowanie gór lub po prostu relaks. 

Cascate Rio

Około 25 minut jazdy samochodem od Campitello Matese znajduje się mały, fajny park Cascate Rio. Widziałam wiele wodospadów, więc ten nie zrobił na mnie szczególnego wrażenia, ale całe miejsce jest urocze.

 

 

Naprzeciwko spływającego po zielonej górze wodospadu stoi ławka, więc można tam spędzić godziny, kontemplując życie albo i okoliczności przyrody. A jak człowiek pogrążony w zadumie zgłodnieje, to może ugrillować kiełbasę, bo jest tam miejsce przeznaczone do tego celu.

 

Gdzie nocowaliśmy


Spędziliśmy jedną noc w pięknie otoczonej bujnymi lasami i wzgórzami małej wiosce Castelpetroso w prowincji Isernia. Castelpetroso jest spokojne, wręcz senne, i wygląda jak mnóstwo takich uroczych miejsc w Italii – kamienne budynki i wąskie uliczki. W okolicach wioski stoi coś, co z drogi wygląda jak ogromny, raczej bajkowy pałac. Brakowało jedynie zwisającego z okna warkocza królewny czekającej na księcia. Królewny ani warkocza nie było, bo ten budynek to Bazylika Matki Boskiej Bolesnej (Santuario di Maria Santissima Addolorata). Nie mieliśmy okazji zobaczyć kościoła w środku, bo – jak to na ogół we Włoszech – był zamknięty.

 

Pensjonat L’angolo Fiorito w Castelpetroso


To dobre miejsce na krótki zimowy pobyt; nasz pokój znajdował się na parterze, prawdopodobnie dlatego było trochę zimno. Na śniadanie sami przygotowaliśmy sobie kawę i herbatę, a na stole czekały na nas ciasta, Nutella, dżemy i inne słodkości.
B&B mieści się w starym budynku, co z pewnością dodaje mu uroku, ale ma też swoje wady, takie jak wysokie schody prowadzące do jadalni. Jeśli masz problemy z poruszaniem się, może to nie być najlepsze miejsce na nocleg. Ja zazwyczaj nie mam takich problemów, ale moje kolana nie były zachwycone schodami.

Wieczorem zjedliśmy kolację w restauracji Donna Carmela, w której byliśmy jedynymi gośćmi. Dlaczego? Możesz przeczytać tutaj.

 

Dzień 2: Wodospad Carpinone i stare miasto, klasztor i jezioro Castel San Vincenzo

 

Następnego ranka pojechaliśmy do kolejnego wodospadu i – znowu – GPS zwariował: znalazł miasto, ale nie wodospad, więc jeździliśmy w górę i w dół, aż w końcu zapytaliśmy miejscowych o drogę. Tubylcy są zazwyczaj bardziej wiarygodnym źródłem informacji niż Mapy Google.

Ścieżka do wodospadu zaczyna się w mieście – po minięciu głównego placu zobaczysz znak.

Zapomniałam zabrać buty trekkingowe, więc myślałam, że nie dam rady dojść do celu. Miałam na sobie miejskie botki – super na chodnikach, ale niekoniecznie w górskim lesie. Alleluja, udało mi się przejść całą trasę bez zjeżdżania na tyłku. Z drugiej strony, poruszając się w tempie 10 kroków na minutę, ciężko wylądować na szanownych pośladkach, ale jeżeli chcesz być szybszy/a, załóż odpowiednie buty.

Pierwszy odcinek ścieżki wygląda jak zepsuty chodnik/schody prowadzące do lasu. Ścieżka jest dobrze oznakowana i zabezpieczona metalowymi oraz linowymi poręczami, które to właśnie pomogły mi zachować równowagę/godność, drepcząc w swoich bucikach.

Po dotarciu do małego mostu i skrzyżowania można albo przejść przez rzekę do następnego wodospadu, albo skręcić w lewo – tak jak my – i skierować się w stronę wodospadu Carpinone.

 

 

Byliśmy jedynymi ludźmi przy wodospadzie; ciszę przerywał jedynie szum spadającej wody i śpiew ptaków. Wodospad, a raczej jego dwie niewielkie odnogi, jest piękny, z niesamowicie turkusową wodą spływającą ze skał.
I choć zimą zieleń nie jest szczególnie bujna, to duże, porośnięte mchem skały i rosnące wszędzie drobne rośliny sprawiły, że to miejsce wydało mi się magiczne.

 

Wracając, postanowiliśmy wdrapać się pod górkę do Carpinone.

Jak myśleliśmy, dotarliśmy do historycznego centrum zabudowanego pięknymi, starymi domami.
Nie wiem, czy całe Carpinone, czy tylko jego stara część, podziela los wielu małych włoskich miasteczek, z których uciekają ludzie. Miejsca powoli – z bajkowych – zamieniają się w widma z częściowo zawalonymi budynkami, zabitymi na krzyż drzwiami, bezwładnie zwisającymi okiennicami i pustymi oknami, z których nie wyglądają wścibskie matrony.
I mimo że jest to smutny widok, ja uwielbiam stare miasta, więc dla mnie widmowa część Carpinone wciąż była piękna, mimo że duża część wciąż stojących budynków oklejona była „Vendesi” – na sprzedaż. Wprawdzie była pora lunchu, więc ulice były puste, ale stare miasto wcale nie sprawiało wrażenia miejsca tętniącego jakimkolwiek życiem.

Carpinone ma również imponujący, opuszczony i zamknięty zamek.
Panorama starego miasta z zamkiem z daleka wygląda naprawdę pięknie, tyle że z bliska wygląda znacznie gorzej.

 

San Vincenzo al Volturno – Klasztor Benedyktynów (Abbazia di San Vincenzo al Volturno)

 

Następnie udaliśmy się do klasztoru w San Vincenzo. Pierwszą rzeczą, którą – zresztą – trudno przeoczyć, był widok na góry z dziedzińca kościelnego. Przez kamienne kolumny połączone łukami gapiliśmy się na ośnieżone szczyty, dumnie wznoszące się ponad delikatną, zieloną trawą łąk. Gdzieniegdzie drzewa wypuszczały pierwsze liście i jakieś nieśmiałe kwiatki. Po chwili zachwytu udaliśmy się do klasztoru.

Hm, nie powiedziałabym, że było to szczególnie interesujące miejsce. Kościół jest po prostu kościołem – z kilkoma starymi artefaktami na zewnątrz i raczej nudną wystawą w środku. Jeśli interesuje Cię jego historia, możesz poczytać o niej w szklanych gablotach w części muzealnej kościoła. Jeżeli nie – widok na zewnątrz jest tysiąc razy bardziej interesujący niż to, co w środku. I to on właściwie zrekompensował wizytę w klasztorze, dlatego też warto tam przyjechać dla samej panoramy.
Molise zaskakuje ilością zachwycających krajobrazów.

 

Jezioro Castel San Vincenzo (Lago di Castel San Vincenzo)

 

W niedzielę, przed wyjazdem z Molise, postanowiliśmy zjeść lunch. I to była nasza mission impossible, bo po 14 małe miejscowości są „zamknięte” – wszyscy śpią.

W poszukiwaniu czegoś otwartego zatrzymaliśmy się nad jeziorem – urodziłam się w mieście nad jeziorem (pochodzę z Mazur), więc mam wymagania, jeśli chodzi o „wodne” miejsca. No cóż, jezioro – fajnie. Mnie interesowało jedzenie, a nie jezioro.

Na drugim brzegu zauważyliśmy kilka samochodów i budynek, który mógł być restauracją, więc przejechaliśmy tam przez most. Rzeczywiście była tam restauracja, ale zamknięta. Co jeszcze tam było? Piknikujący na trawie ludzie i grube koty przechadzające się między nimi, żebrząc o przekąski. Te bardziej nażarte i leniwe wywracały się na trawie, pozując do zdjęć.

 

 


I był tam super widok na zbudowane w latach 50-tych jezioro. Wygląda na naturalne, ale to sztuczny zbiornik otoczony lasami. Nic niby niezwykłego; żeby zobaczyć niezwykłości, musisz spojrzeć na jego taflę – w pięknie turkusowej wodzie odbijają się góry Mainarde; w styczniu ich szczyty były ośnieżone. Widok był super. Wyobrażam sobie, jak pięknie musi być tam wiosną, gdy jest zielono i kwitnąco.

Po nacieszeniu oczu, ale wciąż z pustymi żołądkami, ruszyliśmy w stronę Manfredonii, zastanawiając się, dlaczego właściwie nie świsnęliśmy jednego piknikowego koszyczka.

 

Moje wrażenia z Molise

 

Kilka lat temu spędziłam osiem miesięcy w Molise, pracując w szkole w Termoli. Oczywiście zwiedziłam okolicę, np. Campobasso i kilka innych miejsc, ale nie wiedziałam, że niewielkie Molise ma tak piękne zakątki.

Moim zdaniem Molise, Basilicata i Abruzja to najbardziej niedoceniane regiony Włoch. Mam nadzieję, że nigdy nie staną się tak popularne jak, powiedzmy, Toskania, ale prawdopodobnie tak się nie stanie. Nie są one przeznaczone dla masowej turystyki; nie znajdziesz tam wielu wyrafinowanych miejsc, nawet wyszukanych restauracji/barów/muzeów czy ławek, na których może usiąść turysta zmęczony 50-cio metrowym spacerem. Te regiony są dla osób, które kochają piesze wędrówki i dzikie/półdzikie, niepopularne miejsca. A więc dla osób takich jak ja – i mam nadzieję, że dla Ciebie również.

 

Praktyczne wskazówki dotyczące zwiedzania Molise w styczniu (i przez cały rok)

 

Poruszanie się: Samochód jest niezbędny. Transport publiczny nie zawiezie Cię do wodospadów, jezior ani górskich wiosek.
Najlepszy sezon: Styczeń oznacza śnieg w górach (Campitello Matese) i mniej tłumów wszędzie. Ale tak naprawdę każda pora roku ma coś do zaoferowania.
Trudność: Łatwy–średni. Zimą ścieżki spacerowe wzdłuż wodospadów mogą być śliskie, dlatego buty trekkingowe są przydatne.
Jedzenie: Restauracje w małych miasteczkach często zamykają się po 14:00 i w niedziele, więc planuj posiłki z wyprzedzeniem.
Nocleg: Ponieważ hotele służą mi tylko do spania, wolę proste, tańsze pensjonaty i B&B niż luksusowe resorty, ale w Molise znajdziesz hotele dla bardziej wymagających turystów.

error: Content is protected !!

New posts straight to your email. 

Subscribe to the monthly newsletter